Recenzja filmu

Harfa birmańska (1956)
Kon Ichikawa
Rentarô Mikuni
Shôji Yasui

Czarne nuty śmierci, odkupienia i humanizmu

Kon Ichikawa w początkowym okresie swojej twórczości zasłynął bezprzykładnymi w swej bezpośredniości freskami pacyfistycznymi. Bez ogródek pokazywał prawdziwe oblicze wojny z całą brutalnością i
Kon Ichikawa w początkowym okresie swojej twórczości zasłynął bezprzykładnymi w swej bezpośredniości freskami pacyfistycznymi. Bez ogródek pokazywał prawdziwe oblicze wojny z całą brutalnością i zniszczeniem, jakie niesie. Jako jedyny reżyser lat 50 ośmielił się zobrazować potworne wynaturzenia psychiki spowodowane traumą wspomnień, kanibalizm, kazirodztwo, nie wahał się pokazywać stosów gnijących trupów. Tak zbudowana warstwa plastyczna połączona z uniwersalnym przesłaniem takich filmów jak "Harfa Birmańska" pozwoliła zachować im uniwersalność i pewnego rodzaju świeżość, mimo iż minęło 50 lat. Ichikawa w tym obrazie zawarł okropieństwo wojny w sposób sugestywny, subtelny, ale i momentami przerażający. Opowieść zaczyna obrazem ziemi pooranej grobami i haiku: "Daleko w Birmie piaski są czerwone. Więc są także i skały (nagrobki)". Następnie przedstawia losy jednostki, która przedziera się przez dżunglę do granic Syjamu. Jest w niej Mizushima, grający pięknie na harfie birmańskiej. Docierając do wioski dowiaduje się o kapitulacji Japonii. Mizushima ma za zadanie nakłonienie do złożenia broni oddziału kryjącego się w skalnym bunkrze, który nie wie o końcu wojny. Misja nie udaje się i wszyscy żołnierze giną rozszarpani przez pociski na strzępy w grocie. Wstrząśnięty żołnierz zostaje mnichem i nie może pogodzić się z samym sobą, z tym że tylko on przeżył. Początkowo z powodu hańby, potem z poczucia obowiązku wobec poległych w Birmie japońskich żołnierzy, więc kwestii humanistycznej wyzbytej z honoru, nie wraca do przyjaciół z jednostki. Podróżuje po obcym kraju napotykając w górskich wąwozach patroszone przez kruki zwłoki, gnijące na stertach szczątki ludzkie czy pojedynczych żołnierzy rozkładających się samotnie w dżungli. Postanawia oddać im ostatnią przysługę grzebiąc je w ziemi. Ichikawa odmalowuje, więc obraz wojny praktycznie bez pokazania samych działań zbrojnych. Szokuje brutalnością filmując zgniłe kości w błotnistej masie, która kiedyś była człowiekiem. Mizushima przechodzi metamorfozę w chwili, gdy widzi uroczysty, honorowy pogrzeb na szpitalnym cmentarzu, z udziałem chóru i kontrastuje to z bezczeszczeniem ciał poległych na bezgranicznych przestrzeniach Birmy. Ostatnia posługa staje się jego wielką misją, punktem honoru jest dla mnicha oddanie czci zabitym, by mogli spoczywać w spokoju. Z drugiej strony mamy jego towarzyszy broni, starających się o odnalezienie Mizushimy. Jeden z nich mówi, że lepiej jest dla niego, jeśli zginął bohaterską śmiercią na polu walki za ojczyznę, nie chce wręcz, by ten żył. W takim twierdzeniu, jak i w scenie bezsensownej śmierci oddziału w bunkrze, który nie chciał się poddać a wolał zostać wybity do nogi, Ichikawa wykazuje absurdy toku myślenia w kategoriach honoru bushido. Zagłada bezsensowna, w imię poronionych ideałów samurajskich. Reżyser dyskredytuje stary system wartości, dążący do samobójstwa, które nie pomoże w żaden sposób potrzebującym pomocy ludziom. Kontrastując tą tezę ze szlachetnymi działaniami Mizushimy ostro oskarża całą mentalność, brutalność wpisaną w ówczesną japońską tradycję. Śmierć na wojnie jest jednym wielkim bezsensem - z powodu fanatyzmu piaski Birmy zdobią teraz stosy bezimiennych zmasakrowanych ciał. Wszystko z powodu sztywnych ram, w które włożono myśli o podbojach i "chwale". Zdarzeniom w milczeniu przyglądają się monumentalne posągi Buddy, patrzącego z góry na dramat ludzkości, podczas gdy dusze poległych zagrzebane są w piasku, jako klejnoty birmańskie, daleko od niebios. Wbrew twierdzeniu napotkanego w wiosce staruszka, że nasze duchy żyją na dachu świata, w Himalajach, są one jak najbardziej przyziemne, wiją się pod ziemią, bez szczęścia, przybierając jednak piękną postać. Należy je wydobyć i oddać im hołd pamiętając o ich cierpieniu. Przekonywany przez kolegów mnich odmawia powrotu do Japonii, chcąc dokończyć swoją misję przez bezgraniczne poświęcenie. Jak sam mówi, prawdopodobnie nigdy nie zdoła jej ukończyć. Na świecie będzie przecież jeszcze tyle wojen... To, co zachwyca jeszcze w "Harfie..." to przepiękne zdjęcia. Panoramy równin, dżungli, lśniących w słońcu gór, porośniętych mchem posągów, złotych świątyń tworzą wyjątkowe tło dla przedstawianego dramatu. Zestawiona z obrazem śmierci, tworem rąk ludzkich, natura Birmy, surowa, przez ogromne świątynie sprawiająca wrażenie krainy bogów, wprawia w bliżej nieopisany zachwyt. Plastycznie film jest niesamowicie wysmakowany. Muzyka Ifukube, owszem, pasuje, ale jest żywcem wzięta z "Godzilli" z 1954 roku. Zdziwiło mnie takie "przepisanie" muzyki. Soundtrack jednak jest piękny, wrażliwy, posępny i zionący głębokim smutkiem. Reżyser bardzo często wplata w opowieść pieśni żołnierskie, uderzając niespodziewanie nie tyle w tony nostalgiczne, co nacjonalistyczne. Dzieło można nawet potraktować poniekąd w kategorii filmu muzycznego, przesiąkniętego pieśniami o tęsknocie za ojczyzną i o istocie armii. Arcydzieło Ichikawy jest sugestywnym, stonowanym manifestem pacyfistycznym, ukazującym bezsens wojny i absurd zasad honoru japońskiego militaryzmu. Pesymistyczny w swojej wymowie. W scenie finałowej Inoye czyta list pożegnalny Mizushimy. Wszyscy mają łzy w oczach, są głęboko poruszeni. Jednak po chwili zapominają o towarzyszu i snują marzenia o powrocie do domu. Film kończy ujęcie na samotnie idącego wśród grobów mnicha, dbającego o zapomniane dusze. Poetycki obraz, pełen rozważań nad istotą prawdziwego humanizmu, naszpikowany pięknymi metaforycznymi scenami.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones