Recenzja filmu

Cesarska flota (1981)
Shuei Matsubayashi
Hisaya Morishige
Shôji Nakayama

Wzruszający tragizm Japonii, irytujący tragizm efektów specjalnych

"Morze od wieków chroniło Japonię przed obcymi wpływami, ale przyszedł czas, gdy stało się jej oknem na świat. Kraj został potęgą po zwycięstwach nad Chinami i Rosją, aż w końcu Japonia urosła do
"Morze od wieków chroniło Japonię przed obcymi wpływami, ale przyszedł czas, gdy stało się jej oknem na świat. Kraj został potęgą po zwycięstwach nad Chinami i Rosją, aż w końcu Japonia urosła do rangi trzeciej potęgi morskiej na świecie. Wtedy to, gdy rząd zdecydował się na politykę rozstrzygania konfliktów na kontynencie azjatyckim siłą rozpoczął się najtragiczniejszy okres w historii Japonii..." Ta peryfraza wstępu do filmu mówi nam od samego początku, jaką postawę w stosunku do opisywanych wydarzeń historycznych przyjmują twórcy. Jest ona biała jak kartka papieru. Japonia jawi się jako kraj przyparty do muru, dążący po cichu ku katastrofie. Ten typowy dla Kraju Kwitnącej Wiśni pogląd na temat dziejowego dramatu własnego narodu przybiera nawet nacjonalistyczne tony. "Cesarska flota" to historia wojny na Pacyfiku pokazana przez pryzmat cierpienia dwóch rodzin, których synowie walczą jako piloci lotnictwa morskiego. Opowieść sklecona jako hymn pochwalny na cześć bohaterów na 40 rocznicę Pearl Harbor, więc jednostronna i miarowa w ocenie, kto został w wojnie poszkodowanym. Jako miłośnik historii tego okresu sięgnąłem po obraz Matsubayashiego z wielkim zaciekawieniem. I wywarł on na mnie niezatarte wrażenie. Wątki dramatyczne naprawdę chwytają mocno za serce nostalgią i smutkiem, tragizmem jednostki i jej życia w czasie wojny, czarną panoramą człowieka wciągniętego w wir śmierci. Drugą strona fabuły jest wątek melodramatu, dziejów beznadziejnej miłości. Niektóre sekwencje są w "Rengo Kantai" absolutnie niesamowite. Odwzorowana z najdrobniejszymi szczegółami śmierć admirała Yamamoto, zatopienie "Zuikaku" czy epizod na lotnisku mają w sobie jakąś niewymowną atmosferę, zakrawającą na obrazki tragicznego, pełnego czerni romantyzmu. Wspaniałe. Aktorstwo to popis dość wysokiej klasy, a niektóre role jak np. pilota imieniem Kudo to najwyższa półka rzemiosła. Jak zawsze w filmach z Japonii pięknem zachwyca ścieżka dźwiękowa, która momentami odnosi piorunujący efekt, wyciskając łzy potokiem. Od strony realizacyjnej film to jednak zupełnie inna para butów. Mamy lata 80, więc teoretycznie skończył się czas archaizmów, śmiesznych makietek, które winny zostać przykryte kurzem przeszłości. A jednak, filmowcy z Toho nie odchodzą ani na moment od tradycji, serwując miniatury samolotów i modele okrętów wojennych. Efekty specjalne jak na swoje czasy to istna tragedia. Za krzty realizmu, śmieszą i niszczą obraz. Widz za nic w świecie nie jest w stanie uwierzyć w walki powietrzne czy sceny zatonięć statków. Żałosne zacofanie tworzy straszną sztuczność, wręcz zniechęcającą odbiorcę. Po kinie wojennym oczekujemy przede wszystkim dobrze odwzorowanych realiów bitewnych, tak jak w starszym o 10 lat "Tora Tora Tora", ale kto jakimś cudem natrafił na opisywany przeze mnie film, tego elementu z pewnością nie znajdzie. A szkoda, bo to uwłacza temu pięknemu skądinąd dramatowi. Tak więc mieszane uczucia - piękny w swym tragizmie film, z poruszającą tkliwą muzyką i dennymi efektami specjalnymi, które w kategorii kina batalistycznego rzucają szydercze światło na dzieło Matsubayashiego. Mimo to warto obejrzeć, choćby dla niezapomnianych krwawych scen śmierci marynarzy, po których, gdy widziałem film po raz pierwszy, niemal zemdlałem ze smutku i przerażenia. Spojrzenie na śmiercionośny konflikt na Pacyfiku ze strony Japonii, bez heroizmu i amerykańskiej nielogiczności.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones